piątek, 13 czerwca 2014

Są takie historie, które powinny zostać zapamiętane.


dzień, w którym sen kolejny raz przypomniał mu o niej
To była kolejna noc, podczas której przez sen wykrzykiwał szaleńczo jej imię. Zbudził się z potężnym łomotaniem serca, z trudem radząc sobie z ciężkim, duszącym oddechem. Ucisk w skroniach był na tyle mocny, że poczuł napływające do oczu łzy. Z całej siły uciskał głowę, próbując pozbyć się otępiającego bólu. Zlany zimnym potem, poczuł mrożący dreszcz na plecach, kiedy powiew wiatru owiał jego mokre ciało. Niechętnie spojrzał w kierunku wyjścia na balkon. W rozsuniętych drzwiach powiewała biała firana, unosząc się co chwilę w powietrzu, gdy chłodne podmuchy wpadały do środka. Zacisnął palce na wilgotnej pościeli, czując jak zaczynało brakować mu tchu. Bez wahania sięgnął po fiolkę z tabletkami, stojącą na szafce obok łóżka i wyspał kilka pigułek na dłoń, łykając wszystkie naraz. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami tego pochopnego kroku, miał tylko nadzieję, że choć na chwilę ukoi to jego cierpienie.
- Trochę za tobą tęsknię, wiesz – powiedział na głos, uśmiechając się do siebie na samo wspomnienie ich wszystkich słownym przekomarzań. Wtulił się mocno w bluzę, którą kiedyś jej podarował. Przerażała go myśl, że ten zapach, który niegdyś był tak intensywny, zaczynał powoli ulatniać się, ale gdy tylko mocniej przycisnął materiał do twarzy, zdołał jeszcze wychwycić tę osobliwą woń, która była jego ostatnim ratunkiem. Gdy tylko szum w głowie, który go tak bardzo prześladował, wraz z działaniem tabletek zdawał się wyciszać, przymknął zmęczone powieki i znowu udało mu się zasnąć.

dzień, w którym chciał na chwilę zapomnieć
Z trudem utrzymywał się na nogach, natarczywie waląc pięścią w drzwi. Nie wiedział, jak znalazł się w tym miejscu, ale tak naprawdę nie obchodziło go to. Walczył cały czas z przeraźliwymi głosami, które rozsadzały jego głowę od środka, za wszelką cenę starając się je zagłuszyć. Nic jednak nie pomagało. Nagle w wejściu pojawił się Ashton, a światło z korytarza sprawiło, że poczuł niesamowicie silny ból, zakrywając odruchowo oczy dłonią.
- Jezu, Hemmings! - zawołał z przerażeniem, w ostatniej chwili złapał go i uratował tym samym przed bolesnym upadkiem, kiedy blondyn kolejny raz zachwiał się. Przerzucił jego rękę przez szyję i bez słowa zaprowadził do salonu. Rzucił bezwładne ciało przyjaciela na kanapę i wyszedł do kuchni, zostawiając go samego. Luke miał wrażenie, że cały pokój zaczął nieprzyjemnie wirować. Zrobiło mu się niedobrze, dlatego nie zastanawiając się zbyt długo ułożył się wygodnie na sofie, wtulając twarz w poduszkę.
- To wszystko moja wina – wybełkotał cicho, kiedy tylko dostrzegł wracającego do pokoju Irwina.
- Nie pieprz głupot, to był tylko nieszczęśliwy wypadek – odparł, wręczając mu kubek z jakimś napojem. Kiedy Luke usiadł i chwycił w dłonie ciepłe naczynie, znad którego unosiła się drażniąca zmysły para, poczuł jak wszystko wewnątrz ponownie przewróciło się. Zatkał usta dłonią, próbując powstrzymać odruch wymiotny. - Pij! - polecił ostro, widząc jego zawahanie.
- Ona wróciła się po jakąś głupią gitarę, rozumiesz to? Po jakąś pierdoloną gitarę! - podniósł zdenerwowany głos, ciskając szklanką prosto w ścianę. Szkło rozbiło się na małe kawałeczki, rozpryskując po całej podłodze. Równie zirytowany jego nagłym wybuchem Ashton podszedł do niego i ścisnął górę bawełnianej koszulki, przygważdżając go do oparcia kanapy. Z nieznaną dotąd wściekłością spojrzał na niego, oddychając zdecydowanie ciężej.
- Nie cofniesz czasu, więc albo weźmiesz się w garść, albo idź sobie niszczyć życie gdzie indziej, bo ja nie mam ochoty na to ponownie patrzeć! - warknął stanowczo, potrząsając nim raptownie. Zagubione spojrzenie Luke'a wydało się być w tamtej chwili jeszcze bardziej przerażone, bo chyba żaden z nich nie był gotowy na tak gwałtowną reakcję Ashtona. Z ogromnym poczuciem winy wypuścił go i opadł na kanapę tuż obok przyjaciela. Cisza utrzymywała się między nimi dłuższą chwilę, bo obaj bali się odezwać. W końcu blondyn poruszył się i pustym spojrzeniem zerknął w bok.
- Nawet się z nią nie pożegnałem, nie zdążyłem powiedzieć, że jest dla mnie wszystkim, że tak bardzo ją kocham – mruknął ze smutkiem, wbijając tępy wzrok przed siebie. Irwin nadal milczał. - A wiesz, jakie były moje ostatnie słowa? Kazałem jej się wynieść z mojego życia – dodał półszeptem, po czym rozpłakał się. Łzy spływały po jego zaczerwienionych policzkach, a on nie miał już siły z nimi walczyć.
- Jestem pewien, że ona to wszystko wiedziała, nie potrzebowała żadnych słów.
- A jeśli nie?
- Stary! Choć miałem do niej żal za to, co zrobiła, to jedno wiem na pewno, Alex kochała cię ponad własne życie. I tak naprawdę nie ratowała gitary, ona ratowała ciebie, ratowała was.

dzień, kiedy musiał pożegnać się ostatni raz
Stanął przed ogromnym lustrem w pokoju Alex i bez przekonania spojrzał na swoje wątłe, pozbawione jakiejkolwiek ochoty do życia odbicie. Wszystko wokoło przypominało mu o niej, a on miał wrażenie, że czas na krótką chwilę zawrócił. Gdzieś podświadomie miał nadzieję, że gdy tylko drzwi się otworzą, ona wpadnie do środka uśmiechnięta, wtulając się w jego ramiona. Rzeczywistość była jednak nieco odmienna, bo jej już nie było. Potrząsnął lekko głową i ponownie zerknął w stronę lustra. Poprawił marynarkę, pociągając mocniej rękawy. Wygładził wszystkie zagniecenia i podsunął krawat pod samą szyję. Uniósł niepewny wzrok na swoją przemęczoną twarz i opuścił bezradnie ramiona. Nie potrafił pogodzić się z tym, że właśnie dziś musiał pozwolić jej odejść na zawsze. Nagle poczuł jak niewielka rączka wsunęła się niespodziewanie w dłoń, zaciskając się wokół jego spoconych palców. Niespiesznie opuścił głowę i zerknął w dół. Obok stała Sussie, przytulając się do niego.
- Nie smuć się – powiedziała z delikatnym, dziecięcym uśmiechem, mocniej ściskając jego dłoń, jakby chciała dodać mu otuchy. - Ona bardzo cię kocha i teraz jest twoim aniołem.
Dziewczynka pociągnęła go mocniej za rękę i zmusiła do tego, by przy niej przykucnął. Luke wykonywał każdą czynność automatycznie, nie zastanawiając się nawet nad tym, co robił, dlatego bez oporu pochylił się do niej. Bez wahania, z typową dla siebie niewinnością i szczerością zarzuciła mu obie rączki na szyję, z całej siły ściskając go. Przez chwilę nie reagował, ale moment później i on przytulał do siebie małą.
- Musimy iść – Katie pojawiła się nagle w wejściu, wyciągając dłoń w kierunku Sussie, która niechętnie wypuściła Luke'a z objęcia i podbiegła do dziewczyny. Brunetka skinęła nieznacznie głowę w jego stronę, zachęcając go do tego, aby i on do nich dołączył.

- Luke! - doszedł go czyjś podenerwowany, karcący głos, a nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jego pleców. Nagle zorientował się, że stał w tłumie ludzi, których praktycznie nie znał, wszyscy wydawali się tacy obcy. Nie był świadom tego jakim sposobem dotarł na cmentarz, ale kiedy otrząsnął się, stał niebezpiecznie blisko krawędzi, odczuwając przenikliwy ból w ramieniu. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał za siebie, dostrzegając Ashtona wbijającego palce w jego bark. Irwin kiwnął niespokojnie głową, wskazując na jego dłoń. Blondyn dopiero w tamtej chwili zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas uporczywie ściskał w dłoni łodygę białej róży, a ostry kolec przebijał napiętą skórę. Strużka krwi skapywała po nadgarstku, tworząc na mankiecie białej koszuli nieestetyczne plamy. Wzruszył jedynie ramionami i kompletnie zlekceważył towarzyszący temu ból. Był on i tak niczym w porównaniu z pustką, którą odczuwał po jej odejściu. Zadarł głowę, spoglądając w przejrzyście czyste niebo. Zamknął oczy, wypuszczając z niemym świstem nagromadzone w płucach powietrze. Poruszył nerwowo ustami, jakby chciał coś powiedzieć, wykrzyczeć swój ból i żal, ale wszelkie dźwięki grzęzły mu w gardle. Rozpacz była na tyle silna, że blokowała każdy ruch. Gdy jedna samotna łza spłynęła po rozpalonym policzku, otarł ją pospiesznie, by nikt przypadkiem jej nie zauważył.
Ogólne poruszenie wśród zgromadzonych tam ludzi, zmusiło go do opornego podniesienia przemęczonych powiek. Oczy zatrzymały się na dębowej trumnie, która powoli osuwała się w dół. Słońce odbijało się od lśniącej pokrywy, rażąc niemiłosiernie, a dźwięk ocieranych sznurów zdawał się rozdzierać jego głowę od wewnątrz. Nie mógł tego znieść. Dłońmi ucisnął mocno skronie, tracąc poczucie równowagi. Zachwiał się i z ogromnym hukiem opadł na ziemię. Podparł się rękami, a przeraźliwy ból wywołanym uderzeniem rozprzestrzenił się po każdej najmniejszej komórce jego ciała. Był bezradny i nie potrafił dłużej walczyć, by przeciwstawić się fali słabości. Łzy od razu zaczęły skapywać na trawę, zamazując całkowicie obraz. Poddał się w momencie, gdy biała róża wysunęła się z poranionej dłoni, spadając bezgłośnie w rozkopany dół.
Całkowicie oderwany od rzeczywistości, pogrążony w przeogromnym smutku nie zauważył, jak ktoś odpalił niewielką świeczkę. Dopiero kiedy poczuł przykry zapach dymu, zadrżał. Wszystkie koszmarne wspomnienia powróciły do niego natychmiast, powodując nieprzyjemny ucisk w żołądku. Dość gwałtownie zerwał się z ziemi i z przesłoniętymi ustami przepchał się między ludźmi, wybiegając z otaczającego go tłumu. Zatrzymał się dopiero przy betonowym ogrodzeniu z dala od wszystkich. Opierając dłonie o raniące skórę szczeble płotu, pochylił się i zwymiotował. Był świadomy tego, że tuż za nim pojawił się ktoś, podtrzymując go za ramiona. Może to był Ashton, może Calum, a może ktoś zupełnie obcy, ale w tamtej chwili nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia.
Bezpowrotnie stracił kolejną cząstkę duszy.


dzień, w którym wszystko się zakończyło
To nie było tak, że stracił ją w chwili, kiedy ostatni raz zabiło jej serce, ani w momencie, gdy zasypywano trumnę z ciałem. Nie, on tracił ją każdego kolejnego dnia po kawałku. Codziennie tęsknota za nią wyrywała następny mały fragment jego duszy, powodując przeogromny ból, z którym sobie nie radził. Najpierw wywietrzał zapach jej perfum, którymi przesiąknięta była poduszka, ubrania, powietrze. Później nie potrafił przypomnieć sobie tonu jej głosu, kiedy zdenerwowana wykrzykiwała jego imię, nie szczędząc sobie przy tym niemiłych epitetów, albo tego, czy słodziła kawę jedną, a może dwiema łyżeczkami cukru, a może nie słodziła w ogóle. Każdy taki zamglony szczegół sprawiał, że cierpienie za utraconą na zawsze obecnością nasilało się do granic możliwości. Nie potrafił bez niej żyć, bo wszystko wokoło wydawało się być pozbawione jakiegokolwiek sensu. Stał się kompletnym wrakiem człowieka, nie jadł, przestał wychodzić z domu, z nikim nie rozmawiał. Drastycznie schudł, cienie pod oczami z każdym dniem stawały się coraz większe, a zapadnięte policzki dopełniały tylko ten żałosny obraz. Skóra przybrała odcień szarości, a pozbawione blasku włosy opadły na czoło. Nie widział powodu, dla którego miałby nadal walczyć o swoje nędzne życie. Każda próba zaczerpnięcia powietrza była niekończącą się udręką, z którą coraz trudnej przychodziło mu sobie radzić. Wizja kolejnego nadchodzącego dnia pełnego bólu i tęsknoty powodowała, że robiło mu się niedobrze.
Tego poranka Luke się już nie obudził, odchodząc po cichu, samotnie. Nie pasował do świata, w którym nie mógł usłyszeć jej denerwującego śmiechu, zobaczyć tego błysku w oczach, kiedy na niego zerkała, zachwycać się jej pasją do tworzenia, a nawet znosić ciągłego narzekania i udawanych złości.
Musiał spełnić obietnicę, którą złożył.
I dotrzymał danego słowa, bo ponownie udało mu się ją odnaleźć. Tym razem już na zawsze. W świecie, który należał wyłącznie do nich.


I BAJKA DOBIEGŁA KOŃCA.

Końca, który stał się początkiem wieczności.










*****************


Panującą ciszę przerywa kliknięcie informujące o poprawnie zapisanym pliku i stłumiony brzęk zamykanej pokrywy laptopa. Oddycham z ulgą, spoglądając rozmarzonym wzrokiem w niebo. Od dwóch godzin siedzę na tej samej ławce, na której spędziłam ostatnie miesiące mojego życia. I z dumą mogę otwarcie przyznać – udało mi się. W końcu po wielu trudach, po kolejnych napotykanych przeszkodach, przeciwieństwach losu, milionie pytań bez odpowiedzi kończę coś, co zrobić musiałam. Czuję nagle na twarzy powiew ciepłego wiatru, który delikatnie rozwiewa moje włosy. Z rozrzewnieniem spoglądam w stronę znajdujących się przede mną dwóch grobów. Jeden jej, drugi jego. Między pomnikami rosną dwie białe róże. Nie wiem jak można to racjonalnie wytłumaczyć, ale oba kwiaty nachylają się ku sobie, a delikatne płatki muskają się, ani na moment nie odrywając się od siebie. Ten widok nieustannie za każdym razem rozczula mnie tak samo mocno.
Niespodziewane trzaśnięcie cmentarnej bramy wyrywa mnie na moment z zamyślenia. Widzę na ścieżce podążających w moją stronę trzech mężczyzn. Niosą ze sobą gitarę. Tak, gitarę. Mimo upływu lat oni wciąż pamiętają i czasami udaje nam się spotkać tutaj wspólnie i razem pograć dla nich. Z nimi.

Zapytacie mnie kim jestem. Nazywam się Sussane, choć wolę kiedy ludzie zwracają się do mnie Sussie. Mam dwadzieścia lat i właśnie zakończyłam moją pierwszą powieść. Ich historię.
Zapytacie również po co to zrobiłam, bo przecież oni byli tacy banalni, do znudzenia przeciętni, a to co im się przydarzyło zdarza się co chwilę w każdym zakątku świata. I odpowiedź możecie znaleźć we własnych zarzutach. Właśnie dlatego, że byli tacy niezwykle zwykli i do granic możliwości przewidywalni postanowiłam podzielić się z wami ich historią, bo przytrafić mogła się każdemu z was. I nie wiem czy jesteście tego świadomi, ale ta bajka wydarzyła się naprawdę. Księżniczka poznała księcia i pokochała go miłością wielką i bezgraniczną. Z pełną i bezwarunkową wzajemnością. I nawet jeśli nie było typowego: żyli długo i szczęśliwie, to zdecydowanie warto na moment zatrzymać się, by choć przez chwilę spojrzeć na nich. Ponieważ oni istnieli i bardzo możliwe, że mogliście ich gdzieś w swoim życiu minąć, przez ułamek sekundy widzieć na ulicy, w parku, w metrze. Mogliście ich nawet osobiście znać, nie zdając sobie z tego kompletnie sprawy.
A wiecie dlaczego teraz się uśmiecham? Bo dzięki tym zapisanym słowom oni już na zawsze pozostaną między nami i nic, ani nikt nie będzie w stanie zniszczyć ich uczucia. Do końca świata – tego naszego i tego, który istnieje również po nim – miłość, która między nimi się narodziła będzie wiecznie trwać. I oni, tak idealnie nieidealni, nigdy nie odejdą.


KONIEC











xoxo
Alice
/ostatni już raz/

piątek, 6 czerwca 2014

2.22. I nawet w bajkach każda magia miała swoją cenę. (cz.II)


Kiedy nadeszła noc i zrobiło się już ciemno, a Luke powoli zaczął zdawać sobie sprawę z tego, co kilka godzin temu wydarzyło się, postanowił wrócić do mieszkania. Niechętnie podniósł się z parkowej ławki, na której spędził pół dnia, nie zważając na panujący na zewnątrz przeszywający chłód. Zima powoli opuszczała już Nowy Jork, ale mimo to pogoda wciąż nie była odpowiednia na tak długie wyjścia. On jednak zdawał się zupełnie tym nie przejmować, traktując dokuczliwe zimno jako pewnego rodzaju karę.
W pewnej chwili zatrzymał się przed jeszcze otwartą kwiaciarnią, dostrzegając przy szybie niewielki bukiet z maleńkich, białych róż. Nie wiedział dlaczego, ale momentalnie pomyślał o Alex, a prawie niezauważalny uśmiech przemknął przez zaczerwienioną z zimna twarz. Bez wahania wszedł do środka i postanowił kupić wcześniej zauważone kwiaty.
- Dla kogoś szczególnego? - zapytał sprzedawca, uśmiechnięty staruszek, który owijał małą wiązankę w przezroczystą, szeleszczącą folię. Luke uniósł niespiesznie wzrok, przyglądając się mężczyźnie z uwagą. Nagle i on się uśmiechnął.
- Tak – potwierdził z pewnego rodzaju rozmarzeniem w głosie, a sama myśl o dziewczynie sprawiła, że poczuł przyjemne ciepło rozlewające się po wnętrzu.
- To dość niespotykane, bo zazwyczaj ludzie wybierają czerwone róże – ocenił z zadumą właściciel.
- No właśnie, wszyscy wybierają czerwone, ale to nie jest zwyczajna osoba, to taki mój anioł, ktoś wyjątkowy, a tacy zasługują na wyjątkowe kwiaty, prawda? - odparł radośnie, odbierając od niego pakunek. Zapłacił i ogarnięty przedziwną lekkością ruszył w stronę wyjścia.
- Proszę w takim razie jej pilnować, bo czasami nawet anioły potrzebują naszej pomocy – staruszek zawołał za nim na pożegnanie, a Luke odwrócił się tylko za siebie, posyłając mu pełne wdzięczności spojrzenie, po czym opuścił kwiaciarnię. Naciągnął kaptur na głowę, przyspieszył kroku, nie mogąc się już doczekać ponownego spotkania z nią. Kątem oka cały czas zerkał na trzymany w dłoni bukiecik i choć zdawał sobie sprawę, że kilka kwiatków nie było w stanie zmazać jego win, to gdzieś podświadomie czuł, że od teraz wszystko mogło być już tylko lepiej. Był gotowy na to, aby kolejny raz stawić czoła chorobie, wrócić na terapię, wyzdrowieć. Dla niej. Nie chciał, by to, co się wydarzyło mijającego dnia, powtórzyło się kiedykolwiek. Miał dla kogo walczyć, miał dla kogo żyć i nie mógł kolejny raz tego wszystkiego zepsuć.
Był już prawie na miejscu, kiedy doszły go niepokojące odgłosy zjeżdżających się z każdej strony wozów strażackich, policji, pogotowia. Początkowo nie wiedział, czemu to wszystko służyło i co tak naprawdę się wydarzyło, ale kiedy tylko skręcił w uliczkę prowadzącą do budynku, w którym znajdowało się jego mieszkanie, zaczął powoli wszystko rozumieć. Tłum gapiów gromadził się przy okalającej cały plac przed blokiem taśmie. Zmarszczył lekko czoło w geście kompletnego niezrozumienia i podszedł bliżej. Dopiero gdy uniósł głowę, poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, a obraz przed oczami momentalnie pociemniał. Z okien najwyższej kondygnacji wydobywał się gęsty dym i żarzące się w ciemności płomienie. Bez zastanowienia przepchał się do przodu i nie zważając na nawoływania jednego z policjantów, przedostał się na zagrodzony teren, biegnąc w kierunku wejścia do klatki. Był już kilka kroków od celu, gdy poczuł dość bolesne szarpnięcie w łokciu. Zaczął się wyrywać, ale trzymający go strażak zdawał się być silniejszy.
- Nie możesz tam wejść, zwariowałeś?! - krzyknął, odciągając go na bok. Luke nie zamierzał potulnie współpracować, ciągle szarpiąc się z mężczyzną.
- Tam jest moja Alex, ja muszę tam wejść! - zaczął się wydzierać, wskazując ręką na buchający z ostatniego piętra ogień. Miał tylko jedną myśl, aby ją uratować. Nic innego nie miało w tamtej chwili znaczenia. Zaczął jednak kaszleć, kiedy drażniące opary dostały się do gardła. Odruchowo zasłonił usta dłonią, ale nawet to nie pomogło. Z trudem oddychał, dławiąc się ostrym dymem, którego intensywność sprawiała, że jego oczy momentalnie zaczerwieniły się. Temperatura powietrza już dawno spadła poniżej zera, a on mimo to odczuwał niesamowite ciepło, powodujące niewielkie rumieńce na przejętej twarzy.
- Wszystkie ofiary przewiezione zostały do szpitala – wyjaśnił mu ktoś inny, próbując przedrzeć się przez zagłuszające wycie syren i ożywiony gwar tłumnie zgromadzonych obserwatorów. Szarpnął go kolejny raz, przeciągając za taśmę bezpieczeństwa.
I nikt nie zauważył wypadającego z dłoni bukietu małych, białych róż, który prawie bezgłośnie upadł na chodnik, po chwili całkowicie rozdeptany przez biegających w pośpiechu ratowników.

*


Był spokojny. Być może zbyt spokojny, bez mrugnięcia wpatrując się w jeden punkt przed sobą. Siedział na krześle w szpitalnym korytarzu, oczekując na lekarza. Kołysał się delikatnie w przód i w tył, a w myślach odliczał upływające niepokojąco powolnie sekundy. Nie był już nawet pewien tego, jak się tam dostał, ale i tak w tamtej chwili ten fakt z jego życia wydawał się być kompletnie nieistotny. Nie reagował na przechadzających się przed jego oczami pacjentów, czy pielęgniarki, które albo oferowały wodę, koce, tabletki uspokajające, albo też obdarzały go jedynie litościwym spojrzeniem, wracając do swoich obowiązków. On jednak niczego nie potrzebował. Niczego poza Alex.
- W izbie przyjęć powiedziano mi, że tutaj cię znajdę – obcy, męski głos rozległ się tuż obok, sprawiając że blondyn z ogromną niechęcią oderwał wzrok od ściany i zadarł lekko głowę, spoglądając bez wyrazu na nieznajomego. - Luke, prawda? - dopytał, ściągając z głowy kask. Chłopak zmierzył go osądzającym wzrokiem i bez przekonania skinął głową. - Jestem Tom, to ja wyniosłem ją z budynku …
- I co? Przyszedłeś się tym pochwalić? Czy może liczysz na jakieś brawa i odznaki? - warknął kpiąco, a jego twarz przeszył złośliwy grymas. Mężczyzna zdawał się jednak nie przejmować jego bezpodstawnymi oskarżeniami, zupełnie jakby był na nie przygotowany. Westchnął tylko z bezradnością i wręczył mu tak dobrze znany futerał, który z jednej strony był całkowicie zwęglony. Zapach spalenizny sprawił, że Luke'owi zrobiło się niedobrze. Nerwowo przełknął ślinę, chwytając gitarę w ręce.
- Prawdopodobnie wróciła się właśnie po to, bo gdy ją znalazłem, przyciskała go mocno do siebie. I za wszelką cenę walczyła, by i to uratować – zrobił krótką pauzę, widząc że blondyn chyba zupełnie przestał już zwracać uwagę na to, co do niego mówił, skupiając się wyłącznie na zniszczonym instrumencie. Przysiadł się obok niego, rozpinając zamek służbowej kurtki.
- A gdyby się nie wróciła? - zapytał nagle, jego głos brzmiał jakoś obco. Przekręcił głowę i popatrzył nieprzytomnie na zmęczoną i wciąż osmoloną twarz strażaka.
- Nie zadawaj sobie takich pytań, one nic nie zmienią – poradził, niepewnie dotykając jego ramienia i pokrzepiająco go poklepał. To jednak wcale mu nie pomogło, bo nie mógł znieść myśli, że przez jego głupią gitarę walczyła teraz o życie. Z całej siły zacisnął palce na skórzanym obiciu, czując jak spod zagryzionej wargi zaczyna sączyć się krew. Zamknął oczy, opuszczając głowę.
- Moja Alex, moja Alex, moja Alex – powtarzał jak w transie, bujając się na boki. Kompletnie nie zwracał uwagi na to, że obok niego wciąż znajdował się mężczyzna, który z ogromnym żalem i smutkiem przyglądał się mu w milczeniu.
- Wiesz, mimo wszystko jesteś ogromnym szczęściarzem, bo trafił ci się najprawdziwszy anioł – odezwał się w końcu, zyskując na nową uwagę Hemmingsa. - Zanim straciła całkowicie przytomność, cały czas powtarzała twoje imię, a na sam koniec chyba już nie całkiem świadomie wyznała, że cię kocha – dodał z delikatnym uśmiechem. Luke przez dłuższą chwilę obserwował go, nie potrafiąc się odezwać. Jego pozbawiony wyrazu wzrok śledził zaniepokojoną twarz Toma, ale nie był w stanie wydobyć się z siebie nawet krótkiego dźwięku. To wszystko działo się zbyt szybko, a jego umysł nie potrafił znieść natłoku myśli.
Gdy tylko klamka w drzwiach sali, w której leżała dziewczyna drgnęła, poderwał się na równe nogi i podbiegł do wychodzącego z niej doktora, całkowicie zapomniał o swoim wcześniejszym towarzyszu. Rzucił się na niego dość niespodziewanie, chwytając raptownie poły jego białego fartucha.
- Co z nią?! - wykrzyknął, nie zważając na to, że był środek nocy. Potrząsnął nim stanowczo, kiedy ten próbował go uspokoić.
- Nie będę niczego przed panem ukrywał – zaczął z pewnego rodzaju niepewnością, dostrzegając roztrzęsionego blondyna, ale kiedy tylko ten skinął głową, zdecydował się kontynuować. - Poza widocznymi obrażeniami zewnętrznymi doszło do poważnego oparzenia i obrzęku dróg oddechowych, co przyczyniło się do ostrej niewydolności oddechowej. Nie jest w stanie oddychać samodzielnie. Podaliśmy kolejną, podwójną dawkę morfiny, by uśmierzyć ból. Ta noc jest decydująca, ale szanse są niewielkie – mówił dalej, ale Luke przestał go już słuchać, cały czas zerkając przez jego ramię na leżącą w sali dziewczynę. Nerwowo zagryzał usta, przestępując z nogi na nogę. W pewnej chwili zorientował się, że lekarz zamilkł i wpatrywał się w niego uważnie. Potrząsnął więc głową i biorąc głębszy oddech, spojrzał na mężczyznę.
- Muszę tam wejść – oznajmił stanowczo, wyczekując reakcji doktora. Ten opuścił bezradnie ramiona i zrobił krok w bok, schodząc mu z drogi.
- Uprzedzam pana tylko, że ona jest całkowicie odurzona lekami, nie jest już niczego świadoma i prawdopodobnie jest nieczuła na jakiekolwiek bodźce – ostrzegł go, nie chcąc chyba rozbudzać w nim zbyt wielkich nadziei. Zniżył wzrok, spoglądając na ściskającą jego ramię rękę.
- Nie rozumiem – Luke kolejny raz pokręcił głową, wyrywając dłoń. Zmarszczył czoło i popatrzył na niego gniewnie.
- Ona odchodzi – dodał ciszej, a Hemmings przez niedługą chwilę wpatrywał się w niego bez słowa. Moment później odwrócił się gwałtownie i ignorując wszystko to, co przed chwilą usłyszał, ruszył chwiejnym krokiem w stronę łóżka Alex.
Kiedy tylko ją zobaczył, coś w nim nieodwracalnie pękło. Z głuchym łoskotem upadł na ziemię, uderzając z pełnym impetem kolanami o twardą powierzchnię. Ból fizyczny jaki temu towarzyszył był jednak niczym w porównaniu z tym, jak ogromne cierpienie zawładnęło jego psychiką. Jedna krótka chwila sprawiła, że rozsypał się kompletnie, tracąc wszystko, co wydawało mu się istotne w jego marnym życiu. Opuścił głowę, nie mogąc dłużej spoglądać w kierunku dziewczyny. Była nieprzytomna, ale wyraz jej poparzonej twarzy wyrażał cały ból, któremu musiała stawiać czoła. Jej długie, jasne, zawsze lśniące włosy teraz były zupełnie ścięte i przybrały smutny odcień szarości. Całe oparzone ciało owinięte było chłodzącymi opatrunkami, spomiędzy których wystawały poprzyczepiane kabelki. Była podłączona do respiratora, dlatego doskonale słyszał każde słabiutkie uderzenia jej serca, ale im dłużej się w nie wsłuchiwał, tym cichsze mu się wydawały. Musiał szybko skupić uwagę na czymś innym, dlatego czym prędzej chwycił jej dłoń i przycisnął drżące, mokre od łez usta do poranionej skóry. Jej obecność, możliwość choćby krótkiego dotknięcia sprawiły, że cały wcześniejszy strach zaczął się wycofywać. Pikanie zawieszonej nad łóżkiem maszyny zdecydowanie przyspieszyło na niedługi moment, gdy ich palce złączyły się. Uniósł głowę i przecierając rękawem twarz, popatrzył ponownie na nią. Odetchnął głęboko i delikatnie, tak by przypadkiem nie zrobić jej krzywdy opuszkami palców przesunął po jej policzku. Był ciepły i lekko chropowaty.
- Moja mała, śliczna księżniczka – szepnął i pochylił nieznacznie głowę w bok, niepokojąco opanowanym spojrzeniem obserwując blondynkę. Zupełnie niespodziewanie zaczął zachowywać się tak, jakby ona tylko spała i za chwilę pełna energii miała wstać i na nowo zadziwiać świat. Niedawne spazmatyczne napady rozpaczy przemieniły się w pełen bólu pozorny spokój i ciszę. Zaczął coś niemrawo nucić, gładząc kciukiem wewnętrzną stronę jej dłoni. Powoli kołysał się na boki i co jakiś czas odgarniał resztki włosów z jej czoła. Aparatura zapiszczała złowrogo, ale gdy tylko zerknął w stronę migającego monitorka, wirujące po nim kreski wydawały się wolno, ale nadal miarowo wybijać rytm jej osłabionego serca. Skierował oczy na Alex, po czym mocniej zacisnął palce wokół bezwładnej ręki, która cały czas uporczywie wysuwała się z uścisku.
Nie mógł myśleć o tym, co się wydarzyło. Nie próbował nawet tego zrozumieć, bo wiedział, że skończyłoby się to tragicznie. Dlatego czynił wszystko co w jego mocy, aby umysł opanowały wyłącznie dobre wspomnienia, wspólne chwile, ukradkiem skradzione pocałunki, pełne emocji wymiany spojrzeń, przyprawiające o dreszcze zetknięcia ciał, cicho szeptane wyznania i przyrzeczenia.
- Znajdę cię kiedyś, nawet tam po drugiej stronie – obiecał z ogromną pewnością w głosie i delikatnie podnosząc się, złożył czuły pocałunek na ustach dziewczyny. I w tej samej chwili rozległo się ostatnie uderzenie jej serca, po którym nastąpiła okrutnie długa cisza, rozrywająca go od środka na małe kawałeczki. Kolejny raz z bezwładnie upadł na podłogę, tracąc na moment świadomość.
I tak właśnie skończył się jego świat. Nie ogromnym hukiem, ale ostatnim cichym oddechem i bezgłośnie wysuwającą się dłonią ze słabnącego objęcia. Nocną ciszę przerywał bezlitosny pisk maszyny, który zagłuszył przepełnione bólem ciche kwilenie i spływającą po policzku samotną łzę, która opadła na jej nieruchomo spoczywającą rękę.
Odeszła na zawsze bez pożegnania, bezpowrotnie zabierając ze sobą cały sens jego życia. Bo najwyraźniej ten świat nie był ich.











xoxo

Alice