dzień, w którym
sen kolejny raz przypomniał mu o niej
To była kolejna
noc, podczas której przez sen wykrzykiwał szaleńczo jej imię.
Zbudził się z potężnym łomotaniem serca, z trudem radząc sobie
z ciężkim, duszącym oddechem. Ucisk w skroniach był na tyle
mocny, że poczuł napływające do oczu łzy. Z całej siły uciskał
głowę, próbując pozbyć się otępiającego bólu. Zlany zimnym
potem, poczuł mrożący dreszcz na plecach, kiedy powiew wiatru
owiał jego mokre ciało. Niechętnie spojrzał w kierunku wyjścia
na balkon. W rozsuniętych drzwiach powiewała biała firana, unosząc
się co chwilę w powietrzu, gdy chłodne podmuchy wpadały do
środka. Zacisnął palce na wilgotnej pościeli, czując jak
zaczynało brakować mu tchu. Bez wahania sięgnął po fiolkę z
tabletkami, stojącą na szafce obok łóżka i wyspał kilka pigułek
na dłoń, łykając wszystkie naraz. Nie zastanawiał się nad
konsekwencjami tego pochopnego kroku, miał tylko nadzieję, że choć
na chwilę ukoi to jego cierpienie.
- Trochę za tobą
tęsknię, wiesz – powiedział na głos, uśmiechając się do
siebie na samo wspomnienie ich wszystkich słownym przekomarzań.
Wtulił się mocno w bluzę, którą kiedyś jej podarował.
Przerażała go myśl, że ten zapach, który niegdyś był tak
intensywny, zaczynał powoli ulatniać się, ale gdy tylko mocniej
przycisnął materiał do twarzy, zdołał jeszcze wychwycić tę
osobliwą woń, która była jego ostatnim ratunkiem. Gdy tylko szum
w głowie, który go tak bardzo prześladował, wraz z działaniem
tabletek zdawał się wyciszać, przymknął zmęczone powieki i
znowu udało mu się zasnąć.
dzień, w którym
chciał na chwilę zapomnieć
Z trudem utrzymywał
się na nogach, natarczywie waląc pięścią w drzwi. Nie wiedział,
jak znalazł się w tym miejscu, ale tak naprawdę nie obchodziło go
to. Walczył cały czas z przeraźliwymi głosami, które rozsadzały
jego głowę od środka, za wszelką cenę starając się je
zagłuszyć. Nic jednak nie pomagało. Nagle w wejściu pojawił się
Ashton, a światło z korytarza sprawiło, że poczuł niesamowicie
silny ból, zakrywając odruchowo oczy dłonią.
- Jezu, Hemmings! -
zawołał z przerażeniem, w ostatniej chwili złapał go i uratował
tym samym przed bolesnym upadkiem, kiedy blondyn kolejny raz zachwiał
się. Przerzucił jego rękę przez szyję i bez słowa zaprowadził
do salonu. Rzucił bezwładne ciało przyjaciela na kanapę i wyszedł
do kuchni, zostawiając go samego. Luke miał wrażenie, że cały
pokój zaczął nieprzyjemnie wirować. Zrobiło mu się niedobrze,
dlatego nie zastanawiając się zbyt długo ułożył się wygodnie
na sofie, wtulając twarz w poduszkę.
- To wszystko moja
wina – wybełkotał cicho, kiedy tylko dostrzegł wracającego do
pokoju Irwina.
- Nie pieprz głupot,
to był tylko nieszczęśliwy wypadek – odparł, wręczając mu
kubek z jakimś napojem. Kiedy Luke usiadł i chwycił w dłonie
ciepłe naczynie, znad którego unosiła się drażniąca zmysły
para, poczuł jak wszystko wewnątrz ponownie przewróciło się.
Zatkał usta dłonią, próbując powstrzymać odruch wymiotny. -
Pij! - polecił ostro, widząc jego zawahanie.
- Ona wróciła się
po jakąś głupią gitarę, rozumiesz to? Po jakąś pierdoloną
gitarę! - podniósł zdenerwowany głos, ciskając szklanką prosto
w ścianę. Szkło rozbiło się na małe kawałeczki, rozpryskując
po całej podłodze. Równie zirytowany jego nagłym wybuchem Ashton
podszedł do niego i ścisnął górę bawełnianej koszulki,
przygważdżając go do oparcia kanapy. Z nieznaną dotąd
wściekłością spojrzał na niego, oddychając zdecydowanie ciężej.
- Nie cofniesz
czasu, więc albo weźmiesz się w garść, albo idź sobie niszczyć
życie gdzie indziej, bo ja nie mam ochoty na to ponownie patrzeć! -
warknął stanowczo, potrząsając nim raptownie. Zagubione
spojrzenie Luke'a wydało się być w tamtej chwili jeszcze bardziej
przerażone, bo chyba żaden z nich nie był gotowy na tak gwałtowną
reakcję Ashtona. Z ogromnym poczuciem winy wypuścił go i opadł na
kanapę tuż obok przyjaciela. Cisza utrzymywała się między nimi
dłuższą chwilę, bo obaj bali się odezwać. W końcu blondyn
poruszył się i pustym spojrzeniem zerknął w bok.
- Nawet się z nią
nie pożegnałem, nie zdążyłem powiedzieć, że jest dla mnie
wszystkim, że tak bardzo ją kocham – mruknął ze smutkiem,
wbijając tępy wzrok przed siebie. Irwin nadal milczał. - A wiesz,
jakie były moje ostatnie słowa? Kazałem jej się wynieść z
mojego życia – dodał półszeptem, po czym rozpłakał się. Łzy
spływały po jego zaczerwienionych policzkach, a on nie miał już
siły z nimi walczyć.
- Jestem pewien, że
ona to wszystko wiedziała, nie potrzebowała żadnych słów.
- A jeśli nie?
- Stary! Choć
miałem do niej żal za to, co zrobiła, to jedno wiem na pewno, Alex
kochała cię ponad własne życie. I tak naprawdę nie ratowała
gitary, ona ratowała ciebie, ratowała was.
dzień, kiedy
musiał pożegnać się ostatni raz
Stanął przed
ogromnym lustrem w pokoju Alex i bez przekonania spojrzał na swoje
wątłe, pozbawione jakiejkolwiek ochoty do życia odbicie. Wszystko
wokoło przypominało mu o niej, a on miał wrażenie, że czas na
krótką chwilę zawrócił. Gdzieś podświadomie miał nadzieję,
że gdy tylko drzwi się otworzą, ona wpadnie do środka
uśmiechnięta, wtulając się w jego ramiona. Rzeczywistość była
jednak nieco odmienna, bo jej już nie było. Potrząsnął lekko
głową i ponownie zerknął w stronę lustra. Poprawił marynarkę,
pociągając mocniej rękawy. Wygładził wszystkie zagniecenia i
podsunął krawat pod samą szyję. Uniósł niepewny wzrok na swoją
przemęczoną twarz i opuścił bezradnie ramiona. Nie potrafił
pogodzić się z tym, że właśnie dziś musiał pozwolić jej
odejść na zawsze. Nagle poczuł jak niewielka rączka wsunęła się
niespodziewanie w dłoń, zaciskając się wokół jego spoconych
palców. Niespiesznie opuścił głowę i zerknął w dół. Obok
stała Sussie, przytulając się do niego.
- Nie smuć się –
powiedziała z delikatnym, dziecięcym uśmiechem, mocniej ściskając
jego dłoń, jakby chciała dodać mu otuchy. - Ona bardzo cię kocha
i teraz jest twoim aniołem.
Dziewczynka
pociągnęła go mocniej za rękę i zmusiła do tego, by przy niej
przykucnął. Luke wykonywał każdą czynność automatycznie, nie
zastanawiając się nawet nad tym, co robił, dlatego bez oporu
pochylił się do niej. Bez wahania, z typową dla siebie
niewinnością i szczerością zarzuciła mu obie rączki na szyję,
z całej siły ściskając go. Przez chwilę nie reagował, ale
moment później i on przytulał do siebie małą.
- Musimy iść –
Katie pojawiła się nagle w wejściu, wyciągając dłoń w kierunku
Sussie, która niechętnie wypuściła Luke'a z objęcia i podbiegła
do dziewczyny. Brunetka skinęła nieznacznie głowę w jego stronę,
zachęcając go do tego, aby i on do nich dołączył.
- Luke! - doszedł
go czyjś podenerwowany, karcący głos, a nieprzyjemny dreszcz
przebiegł wzdłuż jego pleców. Nagle zorientował się, że stał
w tłumie ludzi, których praktycznie nie znał, wszyscy wydawali się
tacy obcy. Nie był świadom tego jakim sposobem dotarł na cmentarz,
ale kiedy otrząsnął się, stał niebezpiecznie blisko krawędzi,
odczuwając przenikliwy ból w ramieniu. Nieprzytomnym wzrokiem
spojrzał za siebie, dostrzegając Ashtona wbijającego palce w jego
bark. Irwin kiwnął niespokojnie głową, wskazując na jego dłoń.
Blondyn dopiero w tamtej chwili zdał sobie sprawę, że przez cały
ten czas uporczywie ściskał w dłoni łodygę białej róży, a
ostry kolec przebijał napiętą skórę. Strużka krwi skapywała po
nadgarstku, tworząc na mankiecie białej koszuli nieestetyczne
plamy. Wzruszył jedynie ramionami i kompletnie zlekceważył
towarzyszący temu ból. Był on i tak niczym w porównaniu z pustką,
którą odczuwał po jej odejściu. Zadarł głowę, spoglądając w
przejrzyście czyste niebo. Zamknął oczy, wypuszczając z niemym
świstem nagromadzone w płucach powietrze. Poruszył nerwowo ustami,
jakby chciał coś powiedzieć, wykrzyczeć swój ból i żal, ale
wszelkie dźwięki grzęzły mu w gardle. Rozpacz była na tyle
silna, że blokowała każdy ruch. Gdy jedna samotna łza spłynęła
po rozpalonym policzku, otarł ją pospiesznie, by nikt przypadkiem
jej nie zauważył.
Ogólne poruszenie
wśród zgromadzonych tam ludzi, zmusiło go do opornego podniesienia
przemęczonych powiek. Oczy zatrzymały się na dębowej trumnie,
która powoli osuwała się w dół. Słońce odbijało się od
lśniącej pokrywy, rażąc niemiłosiernie, a dźwięk ocieranych
sznurów zdawał się rozdzierać jego głowę od wewnątrz. Nie mógł
tego znieść. Dłońmi ucisnął mocno skronie, tracąc poczucie
równowagi. Zachwiał się i z ogromnym hukiem opadł na ziemię.
Podparł się rękami, a przeraźliwy ból wywołanym uderzeniem
rozprzestrzenił się po każdej najmniejszej komórce jego ciała.
Był bezradny i nie potrafił dłużej walczyć, by przeciwstawić
się fali słabości. Łzy od razu zaczęły skapywać na trawę,
zamazując całkowicie obraz. Poddał się w momencie, gdy biała
róża wysunęła się z poranionej dłoni, spadając bezgłośnie w
rozkopany dół.
Całkowicie oderwany
od rzeczywistości, pogrążony w przeogromnym smutku nie zauważył,
jak ktoś odpalił niewielką świeczkę. Dopiero kiedy poczuł
przykry zapach dymu, zadrżał. Wszystkie koszmarne wspomnienia
powróciły do niego natychmiast, powodując nieprzyjemny ucisk w
żołądku. Dość gwałtownie zerwał się z ziemi i z
przesłoniętymi ustami przepchał się między ludźmi, wybiegając
z otaczającego go tłumu. Zatrzymał się dopiero przy betonowym
ogrodzeniu z dala od wszystkich. Opierając dłonie o raniące skórę
szczeble płotu, pochylił się i zwymiotował. Był świadomy tego,
że tuż za nim pojawił się ktoś, podtrzymując go za ramiona.
Może to był Ashton, może Calum, a może ktoś zupełnie obcy, ale
w tamtej chwili nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia.
Bezpowrotnie stracił
kolejną cząstkę duszy.
dzień, w którym
wszystko się zakończyło
To nie było tak, że
stracił ją w chwili, kiedy ostatni raz zabiło jej serce, ani w
momencie, gdy zasypywano trumnę z ciałem. Nie, on tracił ją
każdego kolejnego dnia po kawałku. Codziennie tęsknota za nią
wyrywała następny mały fragment jego duszy, powodując przeogromny
ból, z którym sobie nie radził. Najpierw wywietrzał zapach jej
perfum, którymi przesiąknięta była poduszka, ubrania, powietrze.
Później nie potrafił przypomnieć sobie tonu jej głosu, kiedy
zdenerwowana wykrzykiwała jego imię, nie szczędząc sobie przy tym
niemiłych epitetów, albo tego, czy słodziła kawę jedną, a może
dwiema łyżeczkami cukru, a może nie słodziła w ogóle. Każdy
taki zamglony szczegół sprawiał, że cierpienie za utraconą na
zawsze obecnością nasilało się do granic możliwości. Nie
potrafił bez niej żyć, bo wszystko wokoło wydawało się być
pozbawione jakiegokolwiek sensu. Stał się kompletnym wrakiem
człowieka, nie jadł, przestał wychodzić z domu, z nikim nie
rozmawiał. Drastycznie schudł, cienie pod oczami z każdym dniem
stawały się coraz większe, a zapadnięte policzki dopełniały
tylko ten żałosny obraz. Skóra przybrała odcień szarości, a
pozbawione blasku włosy opadły na czoło. Nie widział powodu, dla
którego miałby nadal walczyć o swoje nędzne życie. Każda próba
zaczerpnięcia powietrza była niekończącą się udręką, z którą
coraz trudnej przychodziło mu sobie radzić. Wizja kolejnego
nadchodzącego dnia pełnego bólu i tęsknoty powodowała, że
robiło mu się niedobrze.
Tego poranka Luke
się już nie obudził, odchodząc po cichu, samotnie. Nie pasował
do świata, w którym nie mógł usłyszeć jej denerwującego
śmiechu, zobaczyć tego błysku w oczach, kiedy na niego zerkała,
zachwycać się jej pasją do tworzenia, a nawet znosić ciągłego
narzekania i udawanych złości.
Musiał spełnić
obietnicę, którą złożył.
I dotrzymał danego
słowa, bo ponownie udało mu się ją odnaleźć. Tym razem już na
zawsze. W świecie, który należał wyłącznie do nich.
I BAJKA DOBIEGŁA
KOŃCA.
Końca, który
stał się początkiem wieczności.
*****************
Panującą ciszę
przerywa kliknięcie informujące o poprawnie zapisanym pliku i
stłumiony brzęk zamykanej pokrywy laptopa. Oddycham z ulgą,
spoglądając rozmarzonym wzrokiem w niebo. Od dwóch godzin siedzę
na tej samej ławce, na której spędziłam ostatnie miesiące mojego
życia. I z dumą mogę otwarcie przyznać – udało mi się. W
końcu po wielu trudach, po kolejnych napotykanych przeszkodach,
przeciwieństwach losu, milionie pytań bez odpowiedzi kończę coś,
co zrobić musiałam. Czuję nagle na twarzy powiew ciepłego wiatru,
który delikatnie rozwiewa moje włosy. Z rozrzewnieniem spoglądam w
stronę znajdujących się przede mną dwóch grobów. Jeden jej,
drugi jego. Między pomnikami rosną dwie białe róże. Nie wiem jak
można to racjonalnie wytłumaczyć, ale oba kwiaty nachylają się
ku sobie, a delikatne płatki muskają się, ani na moment nie
odrywając się od siebie. Ten widok nieustannie za każdym razem
rozczula mnie tak samo mocno.
Niespodziewane
trzaśnięcie cmentarnej bramy wyrywa mnie na moment z zamyślenia.
Widzę na ścieżce podążających w moją stronę trzech mężczyzn.
Niosą ze sobą gitarę. Tak, tę gitarę. Mimo upływu lat
oni wciąż pamiętają i czasami udaje nam się spotkać tutaj
wspólnie i razem pograć dla nich. Z nimi.
Zapytacie mnie kim
jestem. Nazywam się Sussane, choć wolę kiedy ludzie zwracają się
do mnie Sussie. Mam dwadzieścia lat i właśnie zakończyłam moją
pierwszą powieść. Ich historię.
Zapytacie również
po co to zrobiłam, bo przecież oni byli tacy banalni, do znudzenia
przeciętni, a to co im się przydarzyło zdarza się co chwilę w
każdym zakątku świata. I odpowiedź możecie znaleźć we własnych
zarzutach. Właśnie dlatego, że byli tacy niezwykle zwykli i do
granic możliwości przewidywalni postanowiłam podzielić się z
wami ich historią, bo przytrafić mogła się każdemu z was. I nie
wiem czy jesteście tego świadomi, ale ta bajka wydarzyła się
naprawdę. Księżniczka poznała księcia i pokochała go miłością
wielką i bezgraniczną. Z pełną i bezwarunkową wzajemnością. I
nawet jeśli nie było typowego: żyli długo i szczęśliwie, to
zdecydowanie warto na moment zatrzymać się, by choć przez chwilę
spojrzeć na nich. Ponieważ oni istnieli i bardzo możliwe, że
mogliście ich gdzieś w swoim życiu minąć, przez ułamek sekundy
widzieć na ulicy, w parku, w metrze. Mogliście ich nawet osobiście
znać, nie zdając sobie z tego kompletnie sprawy.
A wiecie dlaczego
teraz się uśmiecham? Bo dzięki tym zapisanym słowom oni już na
zawsze pozostaną między nami i nic, ani nikt nie będzie w stanie
zniszczyć ich uczucia. Do końca świata – tego naszego i tego,
który istnieje również po nim – miłość, która między nimi
się narodziła będzie wiecznie trwać. I oni, tak idealnie
nieidealni, nigdy nie odejdą.
KONIEC
xoxo
Alice
/ostatni już raz/